5 czerwca 2011 roku wyszliśmy na 13 kilometrową łazęgę.
Pogoda dopisała, gorzej było z frekwencją. Ale cóż można powiedzieć – niech żałują ci których nie było.
Równo o 10.00 grupa pod mocnym wezwaniem wyruszyła spod dojo i zgodnie z wytyczoną wcześniej trasą doszła do granicy Polski. Nie obyło się oczywiście bez przygód. Już na początku, w lesie, wyskoczyły z krzaków dwa groźne psy ochrzczone przez dzieciaki wilkami … Rzeczywiście, wyglądały groźnie. Ale poszły sobie w szeroki świat i tyle je było widać. A potem długa wędrówka przepięknymi, wiosennymi szlakami nad Schwartzsee. Tu krótka przerwa i dalej w drogę, do Wolgastsee. Niby jesteśmy w Niemczech a dookoła mówią po polsku. Jaki mały ten świat. Dzieciaki nad jeziorem skorzystały z kolejnej przerwy. Niektórzy po raz pierwszy zanurzyli stopy w niemieckim jeziorze J. Inni zabawiali się na czymś co miało służyć za plac zabaw. Błogie lenistwo, słoneczko, woda, lekki wiaterek, szum drzew. Nic tylko zdrzemnąć się. A to dopiero połowa drogi! Naprzód! Ruszyliśmy dziarsko przed siebie, obeszliśmy jezioro Wolgastsee (nie wszyscy wiedzą, że jest to nadal ujęcie wody dla Świnoujścia), spłoszyliśmy sarnę i ponownie wkroczyliśmy na pas graniczny. Już trochę zmęczeni (zwłaszcza najmłodsi ale niezwykle dzielni wędrowcy) kroczyliśmy niczym zdobywcy nieznanych lądów. Zobaczyliśmy zupełnie inne, dzikie Świnoujście. Droga niczym szlak w górach to wspinała się stromo to nagle opadała gwałtownie w dół. A dzieciak jak to dzieciaki – pod górkę wchodzić nie chciały ale jak już weszły to frunęły z niej J
Dziwne, ale najtrudniejszy okazał się, prosty jak drut, ostatni odcinek. Od 9 kilometra szliśmy szlakiem wiodącym pasem granicznym. Widzieliśmy kolejkę UBB, słyszeliśmy samochody, wydawało na się nawet, ze widzimy morze. Ale nogi grzęzły nam w piachu. Słońce przygrzewało coraz mocniej. Niektórzy przypomnieli sobie dopiero teraz, że mają w plecakach wodę. Doszliśmy w końcu do peronu UBB po niemieckiej stronie. Zmęczeni pozwoliliśmy sobie na zajęcie dwóch ławek. I tu nas siły opuściły – złośliwe ławki wyssały z nas pozostała energię. Twarze ferajny wskazywały na ogromną tęsknotę za domem, kotem, psem, łóżkiem J. A w planie jeszcze wyścig na górce sankowej. Oderwaliśmy się od siedzisk i ruszyliśmy do Świnoujścia. Na sankową już nie poszliśmy. Zdziwiło nas, że w związku z tym nie było protestów. Wręcz przeciwnie ! Dzieciaki ucieszyły się ! Około 14 wszyscy dotarliśmy zmęczeni ale zadowoleni do domów.
Kto nie był niech żałuje. Ale spoko, następna wyprawa już wkrótce. Mamy również nadzieję, że będzie nas więcej. Kierownikiem wycieczki był Sempai Jacek :)
Osu